Przejdź do głównej zawartości

Martwe popołudnie - Mariusz Czubaj [recenzja]


Z książką Mariusza Czubaja miałem bliżej nieokreślone kłopoty. Podchodziłem do niej dwa razy, urywając czytanie za każdym razem już po pierwszym, enigmatycznym, ale i jednocześnie nudnym pierwszym rozdziale. Przełamałem się i przeczytałem ostatnio od razu całość, choć książka jest tak krótka, że samo czytanie zajęło mi chwilę. I cieszę się, że mam ją już za sobą.

Najnowsza powieść Mariusza Czubaja osadzona została w współczesnych warszawskich realiach. Warszawie modnej i bogatej. No a przede wszystkim próżnej. Marek Hłasko, człowiek do wynajęcia, rzekomo najlepszy specjalista w odnajdywaniu ludzi, młody i niby-zabawny, przyjmuje zlecenie od pewnego tajemniczego jegomościa. Ma odnaleźć Daniela Okońskiego, byłego dziennikarza i specjalistę od spraw marketingu politycznego, który po tym jak otrzymał zlecenie napisania biografii biznesmena, zniknął bez śladu. Hłasko zagłębia się w mętne wody polskiego biznesu i polityki. Ludzi bogatych, pustych wewnętrznie, pogubionych, i po uszy zamieszanych w rozmaite ciemne sprawy.

Książka Martwe popołudnie to nie jest lektura, którą zapamiętam na długie lata, czy nawet miesiące. To kryminał, w którym autor zgromadził całą fontannę zupełnie niepotrzebnych i średnio udanych żartów głównego bohatera, miniopowieści o modnym życiu w Warszawie, hipsterach, układach, narkotykach, a wszystko to wymieszane w popkulturowej papce, przez którą bohater - niczym przez filtr - widzi świat. I tak też go definiuje, jako nieustający ciąg skojarzeń i odwołań do ogromnej kultury współczesnej, jako czegoś, od czego nie potrafi się oderwać.

Marcin Hłasko, to taki polski odpowiednik Myrona Bolitara - głównego bohatera powieści Harlana Cobena, i chyba nie da się nie zauważyć, że Czubaj próbował się na nim wzorować (niestety ze średnim skutkiem). Podobieństwa widać gołym okiem - wiek, dowcip, podobny stosunek do życia, kobiet. Właściwie dzieli ich tylko miejsce, w którym mieszkają. No i efekt końcowy, czyli to, jacy są. Hłasko jest jedynie jego cieniem, kopią, która zawsze będzie gorsza.

I choć niby niczym wielkim ta powieść nie jest, jest bowiem zwyczajnym, przeciętnym kryminałem, to była w nim jedna rzecz (a może cały odłam fabuły), który mnie zaciekawił - odnosi się on do powojennej historii Polski.

Lekturę Martwego popołudnia porównałbym do oglądania meczu, w którym główną rozgrywkę próbuje umilić w czasie przerw mało ciekawy występ cheerleaderek z różowymi pomponami, bo mniej więcej tym dla mnie były wszystkie żarty Hłaski, jego opowieści, które nie miały związku z akcją. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie, że ten czas, ten pusty czas między akcją, autor koniecznie chciał czymś uzupełnić, bym się nie nudził. I niby nie sam występ ich jest ważny (cheerleaderek), lecz piłka w grze, o czym wie każdy, to jednak nie da się tego przewinąć i trzeba patrzeć na tę średniej jakości próbę umilenia się do publiczności.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Stephen King - Chudszy [recenzja]

Ostatnio w moje ręce wpadła niewinnie wyglądająca powieść Stephena Kinga Chudszy. Powieść, którą napisał jeszcze w czasach, gdy posługiwał się pseudonimem Richard Bachman (tutaj dodam, że pod tym pseudonimem opublikował kilka powieści, w tym chociażby: Wielki Marsz, Regulatorzy, Blaze, Uciekinier...). Powieść została wznowiona przez wydawnictwo Albatros w nowej szacie graficznej całej (zapowiadanej) serii. Fabuła początkowo mało wciągająca, wcale nie wróży niczego dobrego, ani też nie zachęca do dalszego czytania. I jak się okazuje - bardzo można się zwieść i szybko wpaść w miłą pułapkę zastawioną przez autora. Bo, jak się okazuje, fabuła i sam pomysł na powieść jest doskonały: otóż (odtąd dane wydawcy) Billy Halleck nie ma specjalnych powodów do narzekania. Jako wzięty adwokat z każdą sprawą zarabia coraz więcej. Sprawdza się jako mąż i ojciec. Ma wygodny dom i kochającą rodzinę. Jedyne, co go naprawdę trapi, to poważna nadwaga grożąca zawałem serca. Pewnego dnia, wracając z wystawn...

Graham Masterton - Manitou [recenzja]

Wracamy do korzeni, czyli tam, gdzie ukształtowało się całe - jak się okaże później fantastyczne - pisarstwo Grahama Mastertona. Przyjrzyjmy się jego pierwszej powieści, która została wydana w 1975 i od razu wywołała zachwyt krytyków. Nie dziwne. To właśnie ona doskonale pokazuje i wyznacza niejako cały charakter pisarstwa Mastertona. Jego kolejne książki właśnie na takim schemacie będą się opierać. I jeżeli ktoś, kto chce rozpocząć przygodę z tym pisarzem zastanawia się od czego zacząć, to chyba nie muszę dodawać, że powinien właśnie od tej powieści.  Książkę Manitou po raz pierwszy czytałem około dziesięciu lat temu i wspominam tę lekturę bardzo dobrze. Książa zrobiła wówczas na mnie ogromne wrażenie. I to dzięki niej właśnie uznałem, że Masterton to pisarz, którego twórczość chcę poznać. To ona zawróciła mi tak mocno w głowie, że od tamtej pory Mastertona uważam za mistrza literatury grozy. Trochę subiektywnie i naiwnie, a może i przedwczesne ...

Rytuał - Graham Masterton [recenzja]

Charlie McLean to krytyk kulinarny. Podróżuje po zakątkach Stanów Zjednoczonych i ocenia różne, nierzadko przypadkowo napotkane restauracje. W jednej z takich podróży towarzyszy mu piętnastoletni syn Martin, z którym od wielu lat nie miał kontaktu, ponieważ dawno temu rozstał się ze swoją żoną. I to ona zajmowała się jego wychowywaniem. Charlie przez lata prowadził chaotyczny i niezbyt godny naśladowania tryb życia i nie utrzymywał kontaktu z synem. Teraz chce nadrobić czas, i pokazać się z dobrej strony.  Trafiają do jednej z amerykańskich przydrożnych restauracji, w której - po niezbyt dobrym posiłku - dowiadują się o istnieniu elitarnej, wyjątkowej, ekskluzywnej i niezwykle tajemniczej restauracji - "Le Reposior", która znajduje się w pobliżu. Charlie, jak na inspektora restauracyjnego przystało, zaczyna interesować się tym miejscem. Jak się okazuje, dostęp do tego miejsca mają jedynie wybrańcy. Dosłownie. Po jakimś czasie sam postanawia się przekon...