Joyland przeczytałem już jakiś czas temu, zaraz gdy tylko pojawił się na naszym rynku. Ucieszyła mnie myśl, a i wciąż cieszy, że polscy wydawcy coraz bardziej biorą sobie do serce ideę wydawania książek równocześnie ze światowymi premierami (lub około ich). Joyland pojawił się tuż po światowej premierze.
Jakiś czas temu, na jakimś forum ktoś napisał, że King pisze już bardziej powieści obyczajowe, niż horrory i w sumie - że żadna to strata, i jednocześnie, że nie ma mu tego za złe.
Długo o tym myślałem. Poniekąd jestem podobnego zdania. Może i lepiej nie nadwyrężać gatunku jakim jest horror na zbędną moralistykę? Może nich horror pozostanie tym krwistym kąskiem? Mimo upływu lat tego gatunku (ile to będzie, licząc od pierwszych powieści gotyckich kreślonych gdzieś w mglistej Anglii?) niech on wciąż będzie tym jędrnym pożeraczem naszej spokoju i ustatkowania i niech skutecznie zabawia się naszymi emocjami. Tak, byśmy zżerali paznokcie pod kołdrą.
Tak, taki powinien być horror. Mięsisty, skondensowany i taki, po przeczytaniu którego boimy się iść w nocy do toalety.
I niestety, ale King (choć doskonale wie co to za gatunek) chyba świadomie odchodzi i przekształca horror w jakieś dziwadło obyczajowe.
Mam mu to za złe i za nic nie zmienię tego zdania.
Ta książka to ani horror, ani kryminał, ani thriller. O nie. Gdybym miał się pokusić o zdefiniowanie (tak, przecież lubimy szufladkowanie) to jest powieść obyczajowa o dorastaniu, o pracy, o młodzieńczych przygodach, o próbie wyjaśnienia tajemniczych morderstw jakie miały miejsce w (i nieopodal) wesołego miasteczka Joyland. To właśnie tam trafia młody bohater by dorobić sobie do studiów. I tam poznaje tę słynną, legendarną wręcz historię...
Staje on więc na wysokości społecznego zadania i próbuje za wszelką cenę odgrzebać przeszłość (grzebiąc innym w głowach, w zakurzonych zakątkach pamięci), by odgadnąć kto za tymi morderstwami się kryje.
Powiem tak. W czasie lektury powieści nie bałem się ani przez sekundę. Nic zupełnie. Trochę się dłużyło, trochę ziewałem, trochę czekałem z nadzieją, że następny rozdział mną poruszy. Ale nic. To już Wokulski stojący na torach wzbudził we mnie większy niepokój, jak King tymi swoimi wydumanymi historiami.
Po drugie, jeśli miałbym rozpatrywać książkę jako coś a'la kryminał (bo i tak można) to w żaden sposób cała historia mnie nie przekonała. Wręcz rozśmieszyła. Kto dotrwa do końca, ten zrozumie.
Gdybym, po trzecie, miał rozpatrywać tę powieść jako powieść obyczajową, to powiedziałbym, że jest rewelacyjna. Naprawdę, świetna. Historia dorastania, miłości, młodzieńczych szaleństw, ciężkiej pracy. Powiem więcej, chwilami można się zruszyć.
Pytanie więc moje jest takie - po kiego grzyba są te wstawki, które tylko nadwyrężyły świetną powieść obyczajową, tworząc z niej jakąś trudną do sklasyfikowania hybrydę, która za grosz nie jest powieścią grozy?
Jakiś czas temu, na jakimś forum ktoś napisał, że King pisze już bardziej powieści obyczajowe, niż horrory i w sumie - że żadna to strata, i jednocześnie, że nie ma mu tego za złe.
Długo o tym myślałem. Poniekąd jestem podobnego zdania. Może i lepiej nie nadwyrężać gatunku jakim jest horror na zbędną moralistykę? Może nich horror pozostanie tym krwistym kąskiem? Mimo upływu lat tego gatunku (ile to będzie, licząc od pierwszych powieści gotyckich kreślonych gdzieś w mglistej Anglii?) niech on wciąż będzie tym jędrnym pożeraczem naszej spokoju i ustatkowania i niech skutecznie zabawia się naszymi emocjami. Tak, byśmy zżerali paznokcie pod kołdrą.
Tak, taki powinien być horror. Mięsisty, skondensowany i taki, po przeczytaniu którego boimy się iść w nocy do toalety.
I niestety, ale King (choć doskonale wie co to za gatunek) chyba świadomie odchodzi i przekształca horror w jakieś dziwadło obyczajowe.
Mam mu to za złe i za nic nie zmienię tego zdania.
Ta książka to ani horror, ani kryminał, ani thriller. O nie. Gdybym miał się pokusić o zdefiniowanie (tak, przecież lubimy szufladkowanie) to jest powieść obyczajowa o dorastaniu, o pracy, o młodzieńczych przygodach, o próbie wyjaśnienia tajemniczych morderstw jakie miały miejsce w (i nieopodal) wesołego miasteczka Joyland. To właśnie tam trafia młody bohater by dorobić sobie do studiów. I tam poznaje tę słynną, legendarną wręcz historię...
Staje on więc na wysokości społecznego zadania i próbuje za wszelką cenę odgrzebać przeszłość (grzebiąc innym w głowach, w zakurzonych zakątkach pamięci), by odgadnąć kto za tymi morderstwami się kryje.
Powiem tak. W czasie lektury powieści nie bałem się ani przez sekundę. Nic zupełnie. Trochę się dłużyło, trochę ziewałem, trochę czekałem z nadzieją, że następny rozdział mną poruszy. Ale nic. To już Wokulski stojący na torach wzbudził we mnie większy niepokój, jak King tymi swoimi wydumanymi historiami.
Po drugie, jeśli miałbym rozpatrywać książkę jako coś a'la kryminał (bo i tak można) to w żaden sposób cała historia mnie nie przekonała. Wręcz rozśmieszyła. Kto dotrwa do końca, ten zrozumie.
Gdybym, po trzecie, miał rozpatrywać tę powieść jako powieść obyczajową, to powiedziałbym, że jest rewelacyjna. Naprawdę, świetna. Historia dorastania, miłości, młodzieńczych szaleństw, ciężkiej pracy. Powiem więcej, chwilami można się zruszyć.
Pytanie więc moje jest takie - po kiego grzyba są te wstawki, które tylko nadwyrężyły świetną powieść obyczajową, tworząc z niej jakąś trudną do sklasyfikowania hybrydę, która za grosz nie jest powieścią grozy?
rzeczywiście nie ma w tej książce nic z horroru i jemu pokrewnych, jednak, bez wątpienia jest to świetnie napisana powieść z doskonałym oddaniem epoki. Czytanie i odkrywanie Kinga zawdzięczam Tobie i Twoim recenzjom. Dziękuję!
OdpowiedzUsuń