"Ulice Oslo przemierza groźny Kurier Śmierci. Na
miejscu zbrodni pozostawia charakterystycznie okaleczone zwłoki. Norweska
policja mobilizuje wszystkie siły, by pojmać sprawcę i zapobiec kolejnym
zabójstwom. W walce z nieuchwytnym mordercą sprzymierzają się dwaj odwieczni
wrogowie: komisarz Harry Hole oraz Tom Waaler – niezwykle utalentowany śledczy.
Harry przechodzi trudne chwile. Szarpany nałogiem,
dręczony niewyjaśnioną śmiercią Ellen, swej byłej partnerki, czuje, że jego
życie osobiste i zawodowe rozpada się. Sprawa Kuriera Śmierci ma być ostatnią w
jego tak błyskotliwej dotąd karierze…
Pasjonująca, sensacyjna akcja powieści zmierza do
niezwykle dramatycznego finałowego pojedynku".
Wydawca na szczęście nie zdradził w tym skromnym
opisie zbyt wiele elementów fabuły, bo, jak wiadomo, niektórzy wydawcy mają z
tym problem, by odpowiednio wyważyć opis książki. Tak, by nie opisywał zbyt
wiele, bo przecież nie po to czytamy, nie po to "wchodzimy" w akcje, zwłaszcza
kryminalną, by ktoś nam niepotrzebnym zdaniem bądź słowem zniszczył całą
przyjemność.
Zacznę od krytyki.
Nesbø, co stało się już powszechną tradycją niemal na całym świecie, szasta
na prawo i lewo możliwymi nazwami marek, oczywiście realistycznych, prawdziwych,
chwilami aż robi się niesmacznie. Oczywiście, jedna marka na kilkanaście stron
to niby nic złego, przecież nasze oczy tak szybko czytają, że można w ogóle
czasem tego nie wyłapać, nie spostrzec, jak gdzieś między wyrazami dochodzą do
nas przez szczeliny nieuwagi nazwy europejskich reklam. O ile jeszcze przełknę
chyba najpowszechniejszą „reklamę”, którą czasem trudno jest uniknąć - czyli "reklamę" samochodu, o tyle nigdy nie zrozumiem, po co stosować w powieści marki producenta
wind czy telewizorów. No po co? Czy naprawdę zostanie mocno zubożona nasza
wyobraźnia, nasza wizja, jeśli autor nie doda tego jednego, jedynego słowa,
które akurat do samej akcji nic, kompletnie nic nie wnosi? Jaką dla nas jest
wartością to, że wiemy jakiej marki jest winda, którą wjeżdża bohater?
Po drugie, początkowo akcja zbyt rozwlekła,
ukazująca bohatera zmagającego się ze swoją chorobą alkoholową. Niby w
porządku, owszem, Harrego Hola musimy poznać, musimy wiedzieć, kim jest, ale
opisywanie tego na tylu stronach może być zbyt nużące – bo ciekawe to to nie
jest. Jest po prostu nudne. Zwłaszcza, że goni nas ciekawość, co z
tym seryjnym zabójcą.
Po trzecie, zawiodła polska redakcja. Znalazłem w
książce jeden błąd ortograficzny, podwójna spację (w dialogach), oraz spację w
połowie, która dzieli niepotrzebnie wyraz na skrzydełkach okładki w notce
biograficznej autora: „Cykl licząc y…”. Niby drobnostka, ale jednak ktoś się
nie postarał, by było bez błędów.
Co do zalet. Gdyby nie
te trzy powyższe minusy (a właściwie dwa, bo trzecia dotyczy tylko polskiego wydawcy), książkę uznałbym za idealną pod każdym względem.
Mamy
doskonale napisany kryminał, w którym precyzja fabuły, akcji i pomysłów
dorównuje precyzji szwajcarskich zegarków. Szczegół goni szczegół. Śledztwo –
początkowo – wydaje się niemożliwe do rozwiązania. Owszem, chwyt literacki
opierający się na takiej zasadzie, że Harry Hole zażył narkotyk, miał wizję i
wpadł na genialny pomysł, który posuwa śledztwo o krok kilowy, jest pewnym
ułatwieniem w przeskoczeniu niemożliwego, przejścia z martwego punktu nieco
dalej. Bo przecież, na pospolity rozum, domniemam, że gdyby nie ten cudowny
specyfik sprawa ciągnęłaby się jeszcze przez długi, długi czas. Albo nie
posunęła się by w ogóle. Nie jest zarzut, co najwyżej pewne wyłapanie tych
szczelin, który się powszechnie nie zauważa. Przyjmujemy to jako właśnie ten
„geniusz” komisarza i przymykamy na to oko.
Rzecz naprawdę bardzo dobra. A jeśli ktoś lubi seryjnych i psychopatyczny zabójców, to jest to dla niego lektura obowiązkowa.
Komentarze
Prześlij komentarz